Jan Mrozek - Spojrzenie na początkowe lata historii Szkoły (okres pierwszych 25 lat)
Spojrzenie na początkowe lata historii Szkoły (okres pierwszych 25 lat)
Myśl o powstaniu szkoły przypadła na koniec XV - lecia PRL, które zaznaczyło się w Jaśle latami odbudowy miasta z gruzów i zniszczeń pozostawionych przez okupanta hitlerowskiego w 1945 roku. Okres ten cechował się, obok odbudowy domów mieszkalnych i budynków użyteczności publicznej, także znacznym wysiłkiem w dziedzinie inwestycyjnej. Lata 1960 - 61 stanowiły zakończenie okresu odbudowy i tworzyły warunki do dalszego rozwoju.
W ówczesnej sytuacji społeczno – gospodarczej, wobec rosnących potrzeb gospodarki narodowej, dużego przyrostu młodzieży i ogólnego rozwoju środowiska, zrodziła się potrzeba utworzenia w Jaśle średniej szkoły zawodowej. Wprawdzie w latach 1949 –51 istniało Technikum Naftowe, uległo ono jednak likwidacji. Pozostawało jedynie nieprzerwanie od 1945 roku szkolnictwo zawodowe – zasadnicze, kształcące w kierunkach elektrycznych i wiertniczych. Potrzeby środowiska i jego ambicje były znacznie większe. Zaznaczył się też dość duży odpływ młodzieży, chcącej się uczyć na poziomie średnim, do innych miast. W tej sytuacji społeczeństwo jasielskie postulowało do władz powiatowych i miejskich potrzebę utworzenia średniej szkoły zawodowej. Tych potrzeb nie zaspokajało istniejące Liceum Ogólnokształcące i Liceum Pedagogiczne dla Wychowawczyń Przedszkoli. Na skutek narastania wniosków odpowiadających potrzebom życia społecznego i gospodarczego Kuratorium Okręgu Szkolnego w Rzeszowie zezwoliło na uruchomienie w Jaśle Technikum Ekonomicznego i Zasadniczej Szkoły Handlowej na podstawie zarządzenia ministra Oświaty nr Sz 2-11/155/61 z dnia 10.10.1961.
Należy tu wspomnieć, że w Jasielskiem istniała już tradycja w tym typie szkolnictwa. Bowiem w latach międzywojennych była tu Trzyletnia Szkoła Handlowa przekształcona w1936 roku na Gimnazjum Kupieckie, ale jego żywot trwał tylko trzy lata. Wybuch wojny i czas okupacji nie oszczędziły także i szkolnictwa, które poniosło ogromne straty. Niemniej jednak okupant zezwolił w 1940 roku na dalsze egzystowanie Gimnazjum Kupieckiego jako Państwowej Szkoły Handlowej o bardzo ograniczonym programie nauczania. Przetrwała ona do 1944 roku.
Wróćmy jednak do 1961 roku, kiedy to od 1 września otworzyły się w naszym mieście nowe możliwości kształcenia dla licznej grupy młodzieży – w świeżo powołanej szkole ekonomicznej. Nie było jednak dla niej odpowiednich warunków lokalowych. Trzeba było skorzystać z gościnności, jakiej udzieliła Dyrekcja Zasadniczej Szkoły Zawodowej, sama przeżywająca trudny okres swej działalności, bo zaledwie rok wcześniej nastąpiła fuzja Zasadniczej Szkoły Przemysłu Naftowego i Zasadniczej Szkoły Elektrycznej CZSP, mieszczących się w jednym budynku, w niezmiernej ciasnocie, a na dodatek mających zupełnie odmienne profile kształcenia. Przy ZSZ umieszczono jeden oddział technikum ekonomicznego i jeden oddział szkoły handlowej. Ogromny napór młodzieży doprowadził do uzyskania zezwolenia na uruchomienie dodatkowego oddziału technikum. Tak więc w dniu 1 września 1961 roku rozpoczęło naukę 89 uczennic i 6 uczniów w dwóch oddziałach klasy pierwszej technikum i 46 uczennic w jednym oddziale szkoły handlowej. Kadrę nauczającą tworzyli ówcześni nauczyciele ZSZ oraz dochodzący z innych szkół, a także zakładów pracy.
Praca w pierwszym roku nauki była bardzo trudna dla wszystkich. Brakowało podręczników i pomocy naukowych, a sprawy tych klas ginęły w ogólnej masie problemów ZSZ. Rok szkolny 1961/62 upłynął bez istotniejszych, ważniejszych wydarzeń w ich życiu.
Zbliżający się nowy rok szkolny okazał się wielce znaczący, bowiem zaistniały warunki usamodzielnienia się szkoły. Od 1. września 1962 r. Technikum Ekonomiczne oraz Zasadnicza Szkoła Handlowa rozpoczęły swe istnienie pod własną dyrekcją i we własnym budynku. Stąd ta właśnie data uważana jest za moment powstania szkoły. Intensywne przygotowania do tej sytuacji trwały już od wiosny 1962 r, a ogół czynności z tym związanych powierzono mnie, jako kandydatowi na dyrektora, faktycznie mianowanego od dnia 1 września 1962 r. na dyrektora nowo powstałej szkoły. W tym czasie posiadałem już spore doświadczenie. Wynikało ono z ukończenia studiów w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Krakowie z tytułem magistra ekonomii, a z kolei w sumie 14-letniej pracy zawodowej w charakterze nauczyciela, zastępcy dyrektora szkoły w Gorlicach i wizytatora szkół ekonomicznych Kuratorium Okręgu Szkolnego w Rzeszowie. Zgromadzone w ciągu tych lat umiejętności i doświadczenia okazały się bardzo przydatnymi w zaistniałej, nowej i niełatwej dla mnie rzeczywistości.
Warto tu wspomnieć o ogromnych trudnościach z pozyskaniem budynku. Budynek, w którym szkołę ostatecznie ulokowano, został wybudowany w 1905 roku, z przeznaczeniem na męską szkołę podstawową. W 1944 roku uległ poważnym zniszczeniom. Zupełnie wypalone były parter i sale pierwszego piętra, zniszczony dach, słowem - ogólna dewastacja. Odbudowany w latach 1945 – 1946 stał się pomieszczeniem Liceum Ogólnokształcącego, które z kolei w 1962 roku przeniosło się do nowego gmachu. Wówczas zrodził się poważny problem w sytuacji lokalowej szkół. Niektóre czynniki w tutejszym środowisku, nie doceniając funkcji i perspektyw TE i ZSH, usiłowały przywrócić dawny stan posiadania szkolnictwa podstawowego, które, trzeba przyznać, miało trudne warunki lokalowe pomimo zbudowania dużego gmachu Szkoły Podstawowej nr 4. Istniała wtedy koncepcja, by naszą szkołę umieścić w małym budynku po przeciwnej stronie ulicy, gdzie wówczas mieściła się SP nr1, a ona zajęłaby miejsce po LO. Z uwagi na to, że proponowany nam budynek nie dawał żadnych perspektyw rozwojowych naszej szkole, czyniłem intensywne starania o pozyskanie sporego obiektu po LO. Po wielu rozmowach z kompetentnymi czynnikami udało mi się uzyskać przydzielenie sporego budynku naszej szkole z tym jednak, że do czasu pełnego zagospodarowania obiektu z części sal będzie korzystać SP nr 1. Stan ten trwał przez dwa lata, a w międzyczasie dla SP nr 1 wybudowano nowy obiekt.
Wraz z otrzymaniem budynku powstało wiele nowych problemów. Był to już budynek prawie 60-letni, a ponadto mocno zniszczony przez poprzednich użytkowników i wymagał natychmiastowego kapitalnego remontu. Trudności dopełniał brak wyposażenia meblowego i pomocy naukowych. Pozostawione przez LO niektóre stare sprzęty mogły jedynie doraźnie jeszcze posłużyć przez krótki czas. Ze względu na brak odpowiednich środków finansowych do końca 1962 r. poprzestano jedynie na prowizorycznym rozlokowaniu się dla prowadzenia w miarę normalnych zajęć szkolnych i jednocześnie przystąpiono do opracowania planów remontu i wyposażenia szkoły od nowego roku. Wspomniane trudności pierwszego roku pracy szkoły były bardzo łagodzone przez duże zaangażowanie się całego ówczesnego zespołu nauczycieli. Ich entuzjazm i zapał do pracy w połączeniu z odpowiednią organizacją ze strony dyrekcji pozwoliły właściwie realizować procesy dydaktyczno-wychowawcze. Wyraźnie widoczna praca i działalność szkoły od pierwszych dni spotkały się z życzliwym zainteresowaniem i pomocą ze strony władz miasta i powiatu. Z uwagi na bliski kontakt z tymi władzami i środowiskiem jasielskim ogólna atmosfera wokół spraw szkolnych była pomyślna i pełna życzliwości. W sumie był to rok trudny, ale pracowity i owocny, odegrał istotną rolę w kształtowaniu przyszłości szkoły. Stworzone zostały podstawy rozwojowe, szkoła umocniła swoją pozycję.
W latach 1963 – 1965 położono szczególny nacisk na tworzenie bazy materialnej jako jednego z warunków rozwoju szkoły. Przeprowadzono gruntowny remont budynku, obejmujący wymianę wszystkich okien, drzwi, podłóg, instalacji wodno-kanalizacyjnej i oświetleniowej, co stworzyło zupełnie znośne warunki do pracy. Palącym problemem była sytuacja mieszkaniowa zamiejscowych uczennic, pochodzących z miejscowości odległych nawet o kilkadziesiąt kilometrów od szkoły. Część mieszkała na prywatnych stancjach, co dla ich rodziców było zbyt kosztowne. Aby rozwiązać ten problem, władze miejscowe udostępniły na „internat” stary, opuszczony budynek mieszkalny w Sobniowie, w którym zamieszkało 40 uczennic. Warunki bytowania tam były wprost fatalne. Sam budynek był walącą się ruderą, bez jakichkolwiek wygód. Woda w studni na podwórzu, a ubikacje jeszcze dalej. Myszy buszowały dosłownie wszędzie, a np. zimową porą woda w wiadrze w sypialniach zamarzała. Były to niezwykle ciężkie warunki, dzisiaj nawet nie do uwierzenia.
W 1965 r. nadarzyła się okazja pozyskania innego obiektu na internat. Z sąsiadującego ze szkołą budynku wyprowadzał się dotychczasowy użytkownik, Sąd Powiatowy. Wówczas rozpocząłem intensywne zabiegi o jego pozyskanie. Pomimo kilku chętnych, budynek ten przydzielono naszej szkole z przeznaczeniem na internat. Ze względu na to, że należał do prywatnej osoby, został później wykupiony na własność. Pieniądze na jego wykup przeznaczyło Kuratorium Okręgu Szkolnego w Rzeszowie. Już w pierwszym roku użytkowania (1966 r.) zamieszkało w nim 60 uczennic – co było dla nich ogromnym powodem do radości, szczególnie dla mieszkanek przeniesionych z Sobniowa. Po przeprowadzeniu kapitalnego remontu w latach 1967 – 1969 zamieszkiwało w nim 85 uczennic, co w zupełności zaspokoiło potrzeby w tym zakresie.
W 1966 r. odbyła się podniosła uroczystość z okazji piątej rocznicy powołania szkoły, w czasie której otrzymała swój sztandar, ufundowany przez Komitet Rodzicielski. Równocześnie nadano szkole imię Oskara Langego – znanego i popularnego wówczas ekonomisty z zakresu gospodarki socjalistycznej.
Kolejną ważną sprawą był brak sali gimnastycznej. Zajęcia wychowania fizycznego odbywały się w zasadzie na korytarzach, a w letnich, pogodnych dniach – w różnych miejscach na zewnątrz. W tej sytuacji, wspólnie z Komitetem Rodzicielskim, w latach 1968 -1970 zmobilizowano zarówno ogół rodziców, jak też sprzyjające szkole zakłady pracy. Przy czynnym poparciu całego grona nauczycielskiego przystąpiono do rozbudowy szkoły i wybudowania sali gimnastycznej w czynie społecznym. W tym dziele szczególnie wydatną pomocą służył nam wieloletni przewodniczący Komitetu Rodzicielskiego – Roman Ofiarski. Jego duże doświadczenie zawodowe w branży budowlanej okazało się bardzo przydatne, a przy tym cechował się dużym zaangażowaniem. Zebrane fundusze społeczne stanowiły tylko drobną cząstkę kosztów tej inwestycji, a starania o pozyskanie dalszych środków finansowych zostały uwieńczone przejęciem sfinansowania inwestycji ze środków Społecznego Funduszu Popierania Budowy Szkół i Internatów, utworzonego z okazji obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Całość akcji została zakończona oddaniem do użytku budynku tzw. przewiązki i sali gimnastycznej w 1971 r. Od tamtej chwili radykalnie polepszyły się warunki pracy nie tylko na zajęciach wychowania fizycznego, ale również ułatwiły organizację wielu innych zajęć dydaktyczno – wychowawczych oraz imprez kulturalnych.
Ostatnim z większych wydarzeń o charakterze inwestycyjnym było wprowadzenie w latach 1971-1972 do całości obiektów szkolnych centralnego ogrzewania, dzięki czemu można już było mówić o jakimś komforcie. Wszystkie te osiągnięcia były czynnie wspierane przez władze miejscowe, a szczególnie przez Kuratorium Okręgu Szkolnego w Rzeszowie, które na rozwój szkoły nie szczędziło środków finansowych.
Równocześnie z tworzeniem bazy lokalowej rozwinięto szeroką działalność mającą na celu gromadzenie pomocy naukowych, co doprowadziło do zadawalającego stanu wyposażenia – jak na ówczesne warunki, a takie pracownie, jak organizacji i techniki handlu, mechanizacji prac obrachunkowych, pisania na maszynie były najlepiej wyposażone spośród wszystkich szkół ekonomicznych ówczesnego województwa rzeszowskiego. Na skutek zmiany systemu nauczania sprzedawców pracownia o.t.h. została zlikwidowana w 1972 roku. Ponadto powstały też klasopracownie, w których opiekunowie zgromadzili znaczne ilości cennych pomocy naukowych. Szczególne funkcje spełniały one w okresie panującej wówczas praktyki prowadzenia przedmiotów wiodących (lata 1965-1972), np. do nauczania języka polskiego, języka rosyjskiego, towaroznawstwa, ekonomiki i organizacji przedsiębiorstw oraz rachunkowości. Dobrze też wyposażona była świetlica szkolna, w której pracowały liczne zespoły o charakterze artystycznym, jak chór, zespoły wokalne, muzyczne, recytatorskie, fotograficzny i inne. Działały też liczne kółka zainteresowań przedmiotowych, których członkowie uczestniczyli w wielu różnych konkursach w skali województwa i kraju. Dotyczyło to między innymi kółka ekonomistów. Także wydatnie rozrosła się biblioteka szkolna, licząca na koniec 25-lecia około 12,5 tysiąca woluminów.
Szczególne znaczenie dla istnienia szkoły, jej rozwoju i wyników, a właściwie ich uwarunkowania, miała kadra pedagogiczna. Stad też dobierano nauczycieli w pełni przygotowanych do zawodu. Pozwolę sobie więc przypomnieć nazwiska nauczycieli przyjętych do szkoły w minionym 25-leciu, którzy swym zaangażowaniem przyczynili się (oczywiście w różnym stopniu) do rozwoju szkoły, do przygotowania do pracy i studiów całej rzeszy absolwentów.
Pierwszą stałą kadrę pedagogiczną w 1962 r. stanowiło zaledwie 7 osób: dyr. szkoły Jan Mrozek i nauczyciele; Maria Bieniek, Leszek Goleń, Eugeniusz Owiński, Genowefa Szydło, Zofia Terek i Józef Zegarowski.
Rok później dołączyli: Irena Gunia, Bolesław Grzegorczyk, Andrzej Kuczyński, Józef Porębski, Mieczysław Rymar, Henryk Skupiński, Tadeusz Wajler, Mieczysław Wieliczko. W 1964 r. uzupełnili stan Fryderyka Hendzel i Stanisław Zajchowski, a w rok później Janina Górka, Wanda Mrozek i Kazimierz Polak. W tym też roku Eugeniusz Owiński objął funkcję wicedyrektora szkoły, którą sprawował do czasu przejścia na emeryturę, to jest do 1984 roku.
W latach następnych kadra pedagogiczna rozrastała się, co widać na zamieszczonych w tej Księdze listach zatrudnionych tu w latach 1962 – 2002 nauczycieli.
Świetlicą szkolną kierował Mieczysław Rymar. Bibliotekę prowadziły: Ewa Grudzień (1970 –74), Anna Franczak (1975 – 82), Barbara Wodyńska (od 1982 r.). Kierownictwo internatu sprawowały: Joanna Hanus ( 1966 – 76), Irena Oleszkowicz ( 1976 – 80), Lucyna Michalska-Świerz (1978 – 83),Grażyna Kalisz (1983 – 85), a wychowawczyniami były: Genowefa Bielczyńska (1966 – 80), Anna Witalis ( 1980 – 83) i ostatnio Małgorzata Sławniak oraz Renata Siepietowska. W sekretariacie pracowały: Ewa Srumiłło do 1974, a następnie Krystyna Dubiel. Księgową w internacie była Lucyna Jagielska. Funkcję głównych księgowych sprawowały Stanisława Karamon (1962 – 63), Zofia Paluch (1963 – 67) i z kolei Stanisława Dołęga.
W minionym okresie było też szereg zmian organizacyjnych szkoły. Początkowa nazwa Technikum Ekonomiczne istniała do 1970 r. i została zmieniona na Liceum Ekonomiczne. Również Zasadnicza Szkoła Handlowa w 1972 r. została zmieniona na Zasadnicza Szkoła Zawodowa Dokształcająca i z kolei 1976 r. na Zasadniczą Szkołę Zawodową. W 1970 r. uruchomiono Policealne Studium Zawodowe na podbudowie liceum ogólnokształcącego oraz Zaoczne Liceum Ekonomiczne, a w 1972 r. – Liceum Zawodowe na podbudowie szkoły podstawowej. W 1975 r. powołano Średnie Studium Zawodowe Zaoczne i w 1977 r. – Technikum Rachunkowości Rolnej na podbudowie zasadniczej szkoły rolniczej. W tym też czasie szkoła nasza została wyznaczona do przeprowadzania egzaminów eksternistycznych z zakresu programu szkół ekonomicznych dla całego województwa. Wszystkie wymienione szkoły w 1976 r. zostały połączone w Zespół Szkół Ekonomicznych.
Zmieniały się też specjalności. Początkowo prowadzono tylko jedną – ogólnoekonomiczną, a w rok później wprowadzono jeszcze jedną – administracja terenowa na podbudowie szkoły podstawowej i dla absolwentów szkół przysposobienia rolniczego. W 1967 r. zmieniono specjalności na podbudowie szkoły podstawowej i wprowadzono: finanse i rachunkowość oraz ekonomikę i organizację przedsiębiorstw. W PSZ, w różnych okresach, prowadzone były specjalności: finanse i rachunkowość, ekonomika pracy, płac i spraw socjalnych oraz eksploatacja pocztowo – telekomunikacyjna.
Wraz z ukończeniem liceum ekonomicznego istniał obowiązek składania egzaminu dojrzałości. Obowiązek ten zniesiono w 1970 r. i od tego czasu absolwenci mogli otrzymywać świadectwo dojrzałości – po złożeniu tego egzaminu lub świadectwo ukończenia, co różni się tylko, w pierwszym przypadku, możliwością ubiegania się o przyjęcie na studia wyższe.
Pierwsi absolwenci Szkoły Handlowej opuścili mury szkolne w 1964 r. a Technikum – w 1966 r. Ogółem w tutejszej szkole, w minionym dwudziestopięcioleciu, zdobyło zawód:
Sprzedawców w oddziałach młodzieżowych 1221 osób
- w oddziałach pracujących 31 osób
Techników ekonomistów w różnych specjalnościach:
- w oddziałach młodzieżowych 1974 osoby
- w oddziałach dla pracujących 27 osoby
- w policealnym studium zawodowym 561 osób
- w systemie zaocznym 494 osoby
- w systemie eksternistycznym 203 osoby
łącznie 4511 osób.
W całym omawianym okresie szkoła wypracowała sobie wyraźny udział w życiu środowiska jasielskiego i sąsiadujących. Dzięki jej zaistnieniu stworzone zostały warunki do zdobywania zawodu przez rzesze młodzieży – szczególnie dziewcząt. Zaspokaja ona potrzeby przedsiębiorstw i instytucji na kadry pracowników. Na podstawie przeprowadzonych obserwacji i wywiadów stwierdzono bezspornie, że absolwenci – poza może drobnymi wyjątkami – zostali dobrze przygotowani do pracy i wykazują to na co dzień. Wielu z nich zajmuje wysokie stanowiska zarówno w administracji państwowej, jak i w przedsiębiorstwach. Wielu też absolwentów ukończyło studia wyższe. Poza kształceniem młodzieży także osoby dorosłe, pracujące, mają możność uzupełnienia wykształcenia w systemach najbardziej im odpowiadających.
Obok zdobywania wiedzy zawodowej i ogólnej młodzież miała bardzo dobre warunki do rozwijania swych zdolności i zainteresowań w ramach licznych zespołów pozalekcyjnych. W różnych okresach prowadzono wiele zespołów przedmiotowych i artystycznych. Osiągnięcia w tej pracy były wielokrotnie prezentowane w różnego rodzaju olimpiadach i konkursach – czego dowodzą dziesiątki dyplomów i nagród. Przykładowo można tu wymienić wielokrotny udział w Olimpiadzie Wiedzy o Polsce i Świecie. Rok 1966 odbił się szerokim echem w kraju, kiedy to ucz. ucz. Maria Pawluś, Anna Wójtowicz, Bogusława Szmyd i Adam Dyląg po raz pierwszy, przechodząc przez kolejne szczeble eliminacyjne, znaleźli się w ścisłym gronie zwycięzców w kraju. Podkreślić należy, że w olimpiadzie tej była niezwykle silna konkurencja z uwagi na to, że brały w niej udział wszystkie szkoły średnie w kraju, a więc setki tysięcy młodzieży. Przygotowywaniu się do eliminacji w kolejnych latach towarzyszył duży entuzjazm i stąd też z reguły osiągano najwyższe lokaty w rejonie i województwie. (w Rzeszowie jeszcze dwukrotnie 3 – osobowe drużyny naszej szkoły w ścisłym finale zajmowały bardzo wysokie – drugie i trzecie miejsca).
Osiągnięcia na skalę krajową zaznaczyły się też w konkursie krasomówczym, gdzie kilkakrotnie osiągano wyróżniające wyniki na szczeblu wojewódzkim, a dwukrotnie na szczeblu centralnym, tj. w latach 1977 i 1978 zwycięzcą była ucz. Zofia Bal, a w 1979 ucz. Anna Kamińska.
Także w ogólnopolskich konkursach pisania na maszynie, organizowanych dla uczniów liceów ekonomicznych, dwukrotnie na szczeblu centralnym nasze trzyosobowe zespoły zajęły czołowe lokaty. I tak w 1981 r. ucz. ucz. Grażyna Liszka, Małgorzata Miśkowicz i Bożena Myśliwiec zajęły trzecie miejsce, a w 1986 r. Krystyna Mazur, Maria Duda i Bożena Kiełtyka otrzymały szóstą lokatę.
W 1984 r. w konkursie o tematyce filozoficznej ucz. Jolanta Starzec doszła do szczebla centralnego, zajmując szóste miejsce w kraju.
Inne zespoły młodzieżowe, biorące udział w różnego rodzaju eliminacjach przedmiotowych, jak: języka rosyjskiego, ekonomistów, wiedzy społeczno-prawniczej, młodych sprzedawców, a także zespoły wokalne, chóralne, recytatorskie, turystyczne i sportowe wielokrotnie otrzymywały dyplomy i wyróżnienia zarówno na szczeblach rejonu, jak i województwa.
Cała szkoła bardzo chętnie włączała się do organizowanych imprez czy obchodów. Zarówno nauczyciele, jak i młodzież chętnie udzielali się w różnego rodzaju pracach i akcjach. Oczywiście, niemożliwym jest, aby w krótkim wspomnieniu przytoczyć wszystkie ważniejsze wydarzenia czy działania, a było ich bardzo wiele. W sumie szkoła zyskała sobie dobrą opinię i okazała się być bardzo potrzebną. Stworzone zostały dobre warunki do dalszego jej rozwoju i doskonalenia pracy.
W spojrzeniu na minione lata nie podaję zestawu pracowników obsługi, a na przestrzeni tego okresu było ich też sporo. Wszyscy oni wnieśli również znaczny wkład pracy w funkcjonowanie szkoły. O jednym tylko wspomnę, popularnie przez młodzież nazywanym „szefem”, st. woźnym Ferdynandzie Marczyńskim, człowieku bardzo oddanym szkole, uczynnym i życzliwym dla wszystkich. Był związany ze szkołą od samego początku, przez wszystkie omawiane lata.
Z uwagi na osiągnięcie przeze mnie wieku emerytalnego, od września 1984 r. przeszedłem na emeryturę, a kierownictwo szkoły przejął Roman Kędzior. W tym samym czasie przeszedł też na emeryturę wicedyrektor Eugeniusz Owiński, a funkcję po nim przejął Mieczysław Dmitrzak i od 1985 r. – Zofia Wójcik. Już jako emeryt, jeszcze przez okres dwóch lat pracowałem w charakterze nauczyciela w wymiarze kilku godzin.
Miło jest mi też wspomnieć na zakończenie, że moja praca, jako dyrektora szkoły, była odpowiednio uhonorowana. Szereg razy byłem nagradzany, w tym również raz nagrodą pierwszego i raz drugiego stopnia, przyznanymi przez Ministra Oświaty i Wychowania. Otrzymałem również kilka odznaczeń państwowych i innych, w tym tak wysokie jak Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski i Medal Komisji Edukacji Narodowej.
Jan Mrozek
Z pamięci, powtórka o czasie między 1 września 1961 a 31 października 1974 roku
Obydwie daty nie są przypadkowe i mają swoistą wymowę, bowiem z pierwszą wiąże się zawarcie „umowy o pracę” w charakterze „kontraktowego nauczyciela w Technikum Ekonomicznym w wymiarze 4 godzin tyg. a 74 zł w stosunku miesięcznym”, którą podpisywałem z pracodawcą: „Antoni Sawicz dyrektor Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Jaśle”. Druga data to ostatnie cztery lekcje, ukończone o 11.25. Na dużej przerwie wspólna fotografia z kl. IV A na pożegnanie… Potem tort fundowany przez Grono Profesorskie i kawa. Następnie w sekretariacie pieczątka na s. 9 dowodu osobistego z adnotacją „Zwolniony z pracy” i autograf dyrektora Jana Mrozka, i drzwi Szkoły za mną się zamknęły.
Pozostała pamięć o czasie między tymi datami, którą teraz zamierzam ożywić, w wielu szczegółach może zbyt mało ważnych i nieistotnych, ale prawdziwych w swoim świadectwie pracy nauczycielskiej w Szkole – owej żywej tkance w organizmie systemu oświatowego, jego części zwanej „szkolnictwem zawodowym”, tkance posadowionej w środowisku miasta Jasła, powiatu jasielskiego, a nie waham się wspomnieć i regionu, bowiem obszar rekrutacji uczniów obejmował pow. krośnieński, a przybywała też młodzież z pogranicza pow. gorlickiego, mimo podobnej szkoły w tym mieście. Jasło dla wielu miało lepsze połączenia komunikacyjne, zaś przymusu szkolnego w tym zakresie nie było.
Szkoła – dla mnie miała bardzo osobiste wymiary i szczególnie emocjonalne warstwy więzi tak rozmaitych, że tylko niektóre warte są wspomnienia. Inne zachowane na zawsze w świadomości nieodwracalnych doznań, bowiem nikt nie jest w stanie, kto tego nie przeżył, zapomnieć pustego miejsca w ławce, bo uczeń zmarł… Ta pierwsza lekcja po pogrzebie jest niezwykle trudna, także do zapomnienia. Pisać o tym ? Wystarczy pamiętać.
Szkoła – ta Zasadnicza Zawodowa, przy której powstał zalążek Technikum Ekonomicznego, umiejscowione przy ul. Ducala w dawnym sprzed wojny budynku Szkoły Handlowej z dyrektury Jana Ślósarczaka, była moim pierwszym od 1 września 1956 r. miejscem pracy. Wtedy były tu dwie niezależne szkoły: Zasadnicza Szkoła Naftowa, kończąca swój żywot, od założenia we wczesnych latach powojennych, wobec rozbudowy tego działu kształcenia w Krośnie, i przeniesiona na II piętro Zasadnicza Szkoła Elektryczna, która w jesieni 1956 r. przeprowadzała się z dotychczasowej siedziby w Zakładzie Energetyki przy ul. Kościuszki, w przedwojennym „Hotelu Krakowskim”. Pracowałem w niej do końca roku szk. 1959/1960 i odszedłem do Liceum Pedagogicznego dla Wychowawczyń Przedszkoli przy ówczesnej ul. Dzierżyńskiego, bowiem tak swego czasu przezwano ul. Floriańską. Ta historyczna nazwa ocalała, odcięta jednak torami kolejowymi i wiodła już tylko do Sobniowa.
W bliskim więc czasie powracałem do Szkoły „pod stacją”, choć lekcje odbywały się w świetlicy internatu przy ul. Ducala, w dawnym, rozbudowanym domu maszynisty Szczurka. Pierwszą tu lekcję w roku szk. 1961/62 w kl. I B, gdzie było 47 uczennic, a wychowawczynią mgr Zofia Fryc (wkrótce zamężna z inż. Terekiem), przeprowadziłem 8 września 1961 r. i było to „Omówienie programu – organizacja pracy”. A program historii był nowy, ogłoszony co dopiero w Dz.U. Min. Ośw. nr 6 (31 maja 1961 r.), poz. 61, s. 133. Równoległa Kl I A liczyła 49 uczniów. W obydwu przeważała młodzież dojeżdżająca, od Krosna i Frysztaka po Siepietnicę, licząc linie kolejowe, zaś autobusowe w bliższym podjasielskim zasięgu. Lekcje o 8.00, średnio 6-7 godzin, koniec zajęć o 14.05.
Szkoła – żywa tkanka, tym razem złożona z młodzieży. Tylko kilku chłopców, reszta dziewczęta w ogromnej większości z rodzin chłopskich, robotniczo-chłopskich i robotniczych, w znikomym procencie z rodzin inteligenckich. Młodzież, jak dziś ją pamiętam, przyjazna wobec siebie, chętna, właściwie ucząca się dobrze, bardzo zdyscyplinowana i „ułożona z domu”, a rozumiem przez to postawę i zachowanie. Młodzież ciekawa wiedzy i na swój sposób pilna w jej przyswajaniu. Młodzież żywa w zachowaniu, ale nie łobuzerska, no i jeszcze w białej bluzeczce, granatowej spódniczce „od święta”, a fartuszku z białym kołnierzykiem „na co dzień” i tarczą szkolną na rękawie płaszcza lub kurtki. Śmiem dziś stwierdzić, że młodzież Technikum Ekonomicznego wyróżniała się w środowisku szkolnym Jasła bardzo korzystnym zachowaniem. „Przedszkolanki” były w tym zakresie niedościgłe: umundurowane, parami, zmierzały do budynku dwoma kolumnami z internatów przy ul. Staszica i Śniadeckich, rano i wieczorem – cały dzień spędzały w szkole… Nasza młodzież za to gromadą szła od porannych pociągów „do miasta”, i potem, pomiędzy 14 a 15 na stację kolejową. Dworzec autobusowy był „pod szkołą” na pl. Żwirki i Wigury, a do MKS-u trzeba było dojść do Rynku lub ul. Basztowej i tych „pochodów” nie zauważało się tak wyraźnie.
Pierwszy rok nauki 1961/62 zaznaczył się śnieżną zimą. Do wiosny, czyli pierwszej połowy kwietnia, jeszcze było sporo śniegu. Drobny to szczegół, ale młodzież dochodziła na lekcje w przemoczonych butach, parowało – wysychało to w klasie, gdzie były jeszcze wieszaki na wierzchnią odzież i ciasnota okropna… Światło słoneczne „od tyłu” klasy dla uczącego było dolegliwe, bo twarze uczniów „w cieniu”, a odwrócić stoliki, to znowu uczniowie „pod słońce” nie mogli widzieć zapisu na tablicy. Co prawda pisało się na historii niewiele, ale z reguły prowadząc lekcje „metodą podającą” (a była inna, jak brakowało podręcznika ?), pisałem na tablicy daty, pojęcia, nazwy i nazwiska, uczyłem… Zasadą było zapisanie każdej lekcji w zeszycie z jej kolejnym numerem, datą, tematem i w kilku punktach dyspozycji. Był to „ślad” pracy codziennej u każdego ucznia. Tematy zaś lekcji były wpisywane na okres w stosownym miejscu dziennika klasy i tę część po upływie okresu (pierwszy 15 listopada, półrocze i trzeci 15 kwietnia) opatrywało się formułką „materiał zrealizowałem”, albo coś podobnego, stwierdzającego wykonanie pracy. Pomiędzy tym zapisem, a zapisem dziennym z odbytej lekcji i zeszytem ucznia, była pełna koherencja. Swoistą przerwę zapisu w zeszycie stanowiły zadania domowe. Wtedy, w roku szkolnym 1961/62 w kl. I pisali uczniowie 5 zadań w III okresie i miały one charakter utrwalenia materiału z I półrocza. Oczywiście zadania poprawiałem, omawiałem i oceniałem wpisując noty do zeszytu i dziennika. Natomiast materiał nauczania z II półrocza raczej „utrwalało się” pobieżnie w czerwcu. Nie było to naruszeniem zasad dydaktyki, bo od 1 września w następnej klasie, kontynuowało się cykl nauczania w układzie chronologiczno-problemowym. I np. kończąc w I kl. materiał tematem „Humanizm i Odrodzenie w Polsce”, to w klasie II rozpoczynało się tematem „Unia lubelska 1569”, itd., czyli nawiązanie łączyło się z powtórką znacznej części materiału z roku poprzedniego.
Szkoła – żywa tkanka, tym razem ja – uczący i młodzież. Miałem zwyczaj „od zawsze” zwracania się do uczniów po imieniu, rzadziej posługując się nazwiskiem, ale bywało, że je żartobliwie przekręcałem…, no bo jak nie „zreformować” nazwiska Zając? Przecież forma „Zajączku” jest o wiele przyjemniejsza wobec dziewczynki. A jak jest ów Zając pod imieniem Danuta, Jadwiga i Zenobia, jak mi się przydarzyło w kl. I A w roku 1962/63, kiedy objąłem tzw. wychowawstwo, tym bardziej potrzebne były rozróżnienia… Była więc „Zajączek Jadwisia”, która do tego została sekretarzem samorządu, bowiem tak silna grupa społeczna Zająców powinna mieć w klasowej demokracji stosowną reprezentację – uznałem nie tylko ja, ale i cała klasa. „Wyrywałem” więc do odpowiedzi kolejne Zosie, Marysie, Basie i Tereski, czasem Leszka, Wicka, albo Romka – zawsze z zeszytem, który w czasie odpowiedzi sobie przeglądałem, „na czerwono” to i owo „zauważałem” i z reguły wpisywałem ocenę (słownie) z datą i parafką. Nigdy nie było tajemnic i nie pamiętam jakiegokolwiek protestu związanego z postawioną oceną. Miałem wręcz obsesję w zakresie jawności oceniania i publicznego konfrontowania zajętego stanowiska, przy czym trudno było mnie wyprowadzić z równowagi… Nie do pomyślenia było dla mnie użycie podniesionego głosu lub jakiekolwiek poniżenie godności Ucznia. Stanowczość i jawność postępowania w klasie była zasadą, a bywało, że po dzwonku uczennica oczekiwała przed drzwiami, by np. zwolnić się do lekarza, itp., nigdy nie nawiązywałem rozmowy, zapraszałem do klasy i po zajęciu miejsc, bowiem klasa zawsze wstawała na wejście uczącego, wysłuchiwałem „sprawy” i podejmowałem decyzję. Stąd nie miałem niedomówień, domysłów itp. pensjonarskich animozji. Wszyscy byli w klasie równi i różnili się tylko tym, że do niektórych częściej zwracałem się po imieniu.
Zwyczaj ten akceptowali rodzice, bowiem po każdym okresie była wywiadówka. Z zasady byli wszyscy rodzice, a jeżeli kogoś brakowało, to przyczynę nieobecności znałem i nie było trudności we wzajemnych kontaktach. „Lekcje” z rodzicami prowadziłem omawiając sprawy ogólne klasy i szkoły. W żadnym wypadku nie podnosiłem imiennie spraw trudnych czy przykrych. Takie uwagi, łącznie z ocenami i bliższą charakterystyką ucznia – tu zawsze posługiwałem się imieniem – postępów i zachowania, wypowiadałem wyciszonym głosem przy stole, w obecności co prawda w sali innych rodziców, ale nie było to oficjalne i publiczne. Bywało, że uczniowie przygotowywali kartki z wykazem przedmiotów, dopisywałem oceny i wręczałem rodzicom. Czasami kierowałem na rozmowę do innego Uczącego, albo na Jego życzenie, które przed wywiadówką sobie w Gronie wymienialiśmy, albo z własnej inicjatywy wobec widocznego zatroskania rodzica sytuacją ucznia.
Przez wszystkie lata spędzone w Szkole, kontakty z rodzicami wspominam jako jedną z najbardziej jasnych i przyjemnych stron pracy nauczycielskiej, bowiem otrzymywałem wyrazy zaufania, uznania, podziękowania i życzliwości, a nade wszystko zrozumienia dla moich decyzji. To było ważne dla spokoju tzw. nauczycielskiego sumienia, wewnętrznego ładu, ale także ładu w Szkole i jej opinii w środowisku.
Szkoła – żywa tkanka, tym razem z programem nauczania historii. Program wyżej wspomniany, był odzwierciedleniem ówczesnych stosunków ideologiczno-politycznych w państwie. Mówiąc inaczej, stosunków będących określonym etapem budownictwa socjalizmu w PRL, a więc w okresie „środkowego Gomułki”. Wtedy, z początkiem lat 60-tych, wygasał już entuzjazm przemian październikowych `56 roku, gdzie „od nowa”, ustąpiła miejsca „odnowie”, w której paternalistyczna władza I sekretarza KC PZPR „spływała” na zasadzie centralizmu demokratycznego aż do powiatu, a w tym jasielskiego też, a i dalej do gromadzkiej rady (komitetu), bo dawną gminę w historycznej polskiej tradycji zastąpiła od 1954 r. „gromada”, wraz z wykorzenianiem samorządności lokalnej.
Władza ludowa upatrywała w historii narodowej jedną z ważniejszych podstaw swojego legitymizmu, bowiem przyjmując sowieckie odwzorowania i doświadczenia w budownictwie socjalistycznym i jego stalinowskiej wersji, owa władza była wyraźnie odstająca od narodowej, polskiej tradycji społeczno-państwowej. „Korekty” – październikowa rozpoczęta w czerwcu w Poznaniu, potem w październiku – listopadzie na Węgrzech, spłynęły krwią…, ta korekta już pozostawała wątłym śladem w programie nauczania historii. Laicki kurs wychowawczy w szkolnictwie i podobnie w nauczaniu historii, od pierwszej lekcji programowej zderzał się z materią faktu… No bo jak ominąć Chrzest Mieszkowy w 966 roku z całą konsekwencją łacińskiej kultury wniesionej nad Wisłę ? Jak ominąć sakralizację władzy państwowej w akcie koronacji Bolesława Chrobrego ? I poprowadźmy sobie ten wątek immanetnego związku chrześcijaństwa (ściślej katolicyzmu) poprzez polskie dzieje, aż po męczeńską śmierć O. Maksymiliana Kolbe w Oświęcimiu, postawę metropolity Adama Sapiehy wobec okupanta niemieckiego, po rolę i miejsce, czytaj inaczej, autorytet księdza proboszcza w życiu parafii, z której pochodzili uczniowie.
Kiedy dziś, po wielu latach o tym piszę, zastanawia mnie pytanie – jak w tych okolicznościach uczyłem ? Nie wiem. Ale wiem, że zdrowego rozsądku, odwagi i nie chwaląc się, znajomości rzeczy mi nie brakowało. Pewien ratunek był w tym, że nie było podręcznika, tej swoistej smyczy. Wtedy, w latach 1961 – 1964 mogłem sobie układać lekcje tylko według haseł programowych. Interpretacja materiału nauczania była wyłącznie moim przedsięwzięciem, a czas był szczególny – dojrzewały obchody 1000-lecia państwowości, tak pojmowane przez Władysława Gomułkę, dla którego „Polska Ludowa była ukoronowaniem tysiącletnich dziejów narodu”, ale i 1000-lecia Chrześcijaństwa, dla Stefana kard. Wyszyńskiego, Jego „ślubów jasnogórskich” i Wielkiej Nowenny z peregrynacją obrazu MB Częstochowskiej. W tym miejscu zaiskrzyło – konflikt racji władzy świeckiej i duchownej znaczył się uwięzieniem Obrazu w Sanktuarium częstochowskim, a peregrynacją świecy, ewangeliarza i pustych ram pośród wcale licznych rzesz Wiernych. To w parafii, na ulicy, a w nauczaniu języka polskiego i historii ?
Ano programy z niedającymi się ominąć faktami: wyciąć Panu Sienkiewiczowi „częstochowskie dzieje” Andrzeja Kmicica z „Potopu”, Księdza Robaka nie zauważyć w „Panu Tadeuszu” ? Pominąć trzy Jagiełłowe msze św. przed bitwą Grunwaldzką ? Zapomnieć o Krzyżu Traugutta, o ks. Brzósce ? Ucząc, nie zapomnieliśmy. Uczyliśmy z nadzieją na odmianę czasu.
Znaczyła się ona w pracy szkolnej wydawaną począwszy od roku szk. 1962/63 „instrukcją programową”, która np. w programie nauczania historii zalecała (czytaj, wykreślała) interpretację poszczególnych haseł i wprowadzała nowe, właśnie te z wspomnianej co dopiero odmiany czasu. Tak było aż do nowego programu:
PR-1-4121-3/Hist. z 1971 r. i wtedy mieliśmy już własne podręczniki do nauczania historii w technikum zawodowym.
A więc Jerzego Dowiata dla kl. I, nota bene autora świetnej monografii „Chrzest Polski” okolicznościowo wydanej na rocznicę i na ogół nie skażonej metodologicznym diamatem. Dla kl. II było to opracowanie zbiorowe z dominacją pióra Adama Kerstena, który wymyślił dla XVII w. ponad 20 tablic statystycznych, bo za nie stawka wydawnicza była o 200 procent wyższa od zwykłej treści opisowej… Zaś w kl. III było dwie części podręcznika autorstwa Romana Wapińskiego.
Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć pewnego szczegółu związanego z tym podręcznikiem: w październiku 1989 r. w Wyższej Szkole Pedagogicznej im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie odbywała się konferencja na temat programów kształcenia nauczycieli na studiach wyższych i oczywiście w dyskusji „wypłynęła” też sprawa podręczników szkolnych. Prof. R. Wapiński wtedy oświadczył, że w jego podręczniku było 130 ingerencji cenzury zanim książka dotarła do szkoły. Nic dodać, nic ująć. Byłem nie tylko świadkiem tej wypowiedzi, ale także tym, któremu przyszło owym podręcznikiem posługiwać się przez kilka lat. Zrozumiałem i skalę trudności autorskiej, zakres i skutek ingerencji pozanaukowej.
By zakończyć sprawę programu nauczania, trzeba dodać, że już w roku szkolnym 1972/73 został zmodyfikowany, bowiem odmiana czasu, którą tu wspominam, znaczyła się też co dopiero „wypadkami grudniowymi na Wybrzeżu” i ów dramatyczny fakt zaczął istnieć w nauczaniu w postaci zapisu nie przypadkiem tu zamkniętej cudzysłowem…
Wszystkie programy nauczania tego czasu zalecały wprowadzanie na lekcjach treści regionalnych, czyli odniesień faktów narodowej (bądź powszechnej) historii do wymiarów środowiska. I w tym zakresie czułem się w swoim żywiole.
Wiązało się to z przebiegiem studiów uniwersyteckich w latach 1952-1956, studiów przepojonych przedmiotami ideologicznymi w tak niewiarygodnych rozmiarach, że rodziło to wręcz głód i pasję poznawania historii. Biblioteka Uniwersytecka znakomicie wyposażona (księgozbiór powstawał po wojnie z rewindykacji różnych zbiorów, także grabieży podworskich, etc.) miała cymelia, w których było sporo informacji związanych z dziejami regionu. Do tego wydawnictwa źródłowe, jak akta sejmikowe i sejmowe, rejestry poborowe czy lustracje dóbr królewskich, księgi celne lub sądowe. Notatki sporządzane na studiach, potem przez lata uzupełniane archiwaliami stworzyły tzw. warsztat, który nie tylko był pomocny w nauczaniu, ale z czasem doprowadził do sprecyzowania własnego programu badawczego, publikacji i wreszcie doktoratu. Ale to było później, przy końcu pracy w Szkole.
Teraz w latach sześćdziesiątych służyło to ilustracją źródłową do poszczególnych tematów. Zasadą więc było zwięzłe „dopisanie” do danej lekcji faktów z historii regionalnej. Znakomicie pozwalało to omijać różne przemilczenia programu nauczania (czytaj, zakazane treści, wykreślone fakty), przy jednoczesnym nienarażaniu się osobistym pod zarzutem służbowej niesubordynacji. Posłużmy się przykładem: postać Józefa Piłsudskiego na dobrą sprawę, aż do 1968 r. i po raz pierwszy w PRL oficjalnie obchodzonej rocznicy odzyskania Niepodległości, była na politycznym indeksie, ale… wystarczyło przy omawianiu polskiego czynu zbrojnego w latach I wojny wskazać na kamienicę (tu apteka) na rogu ul. Czackiego i ówcześnie Świerczewskiego, który na tym odcinku od ul. Kościuszki „zastąpił” nazwę 3-go Maja, na kamienicę z której w 1914 r. wyruszyła kompania ochotników do Legionów, złożona z Drużyn „Strzelca” i „Bartoszowych” zorganizowanych w okolicznych wsiach i miasteczkach. Była tu pamiątkowa tablica, którą pożar wzniecony przez Niemców w 1944 r. zniszczył, ale ślady były widoczne, do czasu nowej elewacji budynku około 1970 roku. O 1920 roku nie wypadało dobrze mówić, wszak to najazd polskiej burżuazji na Kijów i interwencja przeciwko władzy radzieckiej, ale… wystarczyło wspomnieć, że w przedsionku Kaplicy Gimnazjalnej jest pamiątkowa tablica prof. Saphiera poległego na czele swoich uczniów z jasielskiego Gimnazjum we wrześniu 1920 r. pod Firlejówką i nawet najgłupszy, za przeproszeniem, uczeń, nie mógł tego skojarzyć z podręcznikową „polską burżuazją” czy „imperialistyczną interwencją”. Przykładów takich można rozmnożyć bez liku. Wiem, że wielu moich uczniów takie „drobiazgi regionalne” zachowało w pamięci i tak „przebijała się” Prawda przechowana przecie w „historii domowej”.
A kiedy dobiegł już kresu podstawowy remont w budynku przy ówczesnej ul. Marchlewskiego, który zastąpił niegdysiejszego „Sokoła”, źle kojarzącego się władzy ludowej z nawykiem ćwiczeń gimnastycznych, to zaczęliśmy urządzać pracownie przedmiotowe. Mnie się udało (sic!) pozyskać klasę na I piętrze na wprost schodów, z oknami na podwórze, sali, którą sobie w pamięci bardzo hołubiłem: tu chodziłem do IX kl. w Gimnazjum (wtedy w 1950 r. z niego wydalony) i do kl. XI (jak wróciłem do szkoły), i ściany tej sali „mówiły” wspomnieniami… Udało mi się uzyskać mapę powiatu jasielskiego, od podłogi do sufitu niemal, gdzie barwnymi znakami legendy przedstawiłem dzieje II wojny. I znowu można było ominąć wszystkie mielizny programowe związane np. z Armią Krajową, bo znaki skrzyżowanej szabli „ustawione” w miejscach potyczek na terenie powiatu i podobne symbole odmiennego koloru dla Gwardii i Armii Ludowej, pozwalały tzw. gołym okiem dostrzec proporcje wysiłku zbrojnego. A jeśli dodać „znaki” BCh, to kontrast był jeszcze większy.
Nagromadziłem map – wszystkie, jakie udało się kupić, trochę przeźroczy, płyty z pieśniami patriotycznymi w wykonaniu Zespołu Reprezentacyjnego Wojska Polskiego, przeźrocza tematyczne dotyczące postaci sławnych Polaków, ich portrety, no i ilustracje okupacyjnych dziejów Jasła w fotografiach. To była gablota zajmująca całą szerokość sali. Nawiasem mówiąc jej ukośnie ustawione szyby pozwalały z katedry widzieć wszystko, co się dzieje, od tyłu, pod stolikami i skutecznie zwalczać próby ściągania…Wybaczcie mi Czytelnicy tę policyjną przemyślność i niech mnie usprawiedliwią czasy, które wtedy przeżywaliśmy, bowiem od roku szkolnego 1972/73 zostały nakazane sprawdziany testowe – przynajmniej jeden w okresie, więc jak upilnować było uczciwego ich wykonania ? Dodam jeszcze, że Rada Postępu Pedagogicznego przy Okręgowym Ośrodku Metodycznym w Rzeszowie przyznała mi w 1967 r. nagrodę w konkursie „na pracownię przedmiotową”.
Wyprzedziłem jak dotąd pewne fakty i teraz trzeba powrócić do chronologii zdarzeń: 1 września 1962 r. podpisałem nową „umowę o pracę” do 31 sierpnia 1963 r. na 8 godz. historii i 1 godz. wychowawczą, którą przyjmował już „własny” dyrektor Technikum Ekonomicznego mgr Jan Mrozek. Szkoła wzrastała: było już 4 oddziały Technikum i pewnie 3 lub więcej Zasadniczej Szkoły Handlowej, ale co ważniejsze, to przeprowadzka do własnego budynku opuszczonego przez Liceum Ogólnokształcące im. Kr. Stanisława Leszczyńskiego, które przeniosło się do nowej, własnej siedziby w historycznym miejscu, przy ul. Czackiego.
Dostaliśmy budynek w stanie, powiedzmy krótko: wyraźnego zużycia, które było następstwem remontu w 1945 r. po wypaleniu przez Niemców, a więc remontu na miarę tego, co w zrujnowanym mieście w 1945 r. można było zrobić i przez te lata ciągłej nauki na dwie zmiany, czyli w okolicy 12-13 godzin na dobę przez następnych z górą 17 lat… Dyr. J. Mrozek w tej sytuacji okazał się nie tylko organizatorem procesu dydaktyczno-wychowawczego w dwu placówkach, z dużym talentem i doświadczeniem, ale co w tym momencie było ważniejsze – gospodarzem z prawdziwego zdarzenia, który potrafił nie tylko uzyskać fundusze, ale znaleźć wykonawców do przeróżnych prac remontowo-budowlanych. Część sal było wolnych, więc tu trwały prace, po których ukończeniu były „przeprowadzki” i tak wędrowaliśmy z nauczaniem przez następne prawie dwa lata. Ale nowe okna, drzwi, podłogi, szatnia… itd. – to były zapowiedzi coraz lepszych warunków bytowych w szkole.
Zastała nas w niej ciężka zima: 19 stycznia 1963 r. było -32°C o 7. 30 i w klasie na pierwszej lekcji tylko 8 uczniów. Zaraz potem przerwa w nauce zarządzona ministerialnie do 26 stycznia i potem nowa przerwa z zarządzenia kuratoryjnego do 2 lutego. Wznowiliśmy naukę, ale 25 lutego było znowu -27°, dwa dni później -32°, ale uczniów właściwie nie brakowało, nie licząc 7 osób, przy stanie klasy 40.
Od 1 września 1963 r. przeszedłem z Liceum Pedagogicznego dla Wychowawczyń Przedszkoli na pełny etat do Technikum Ekonomicznego. Role się odwróciły: dotychczas byłem „nauczycielem dochodzącym”, odtąd do tamtej szkoły dochodziłem na kilka lekcji przysposobienia wojskowego. Wreszcie zacząłem uczyć historii na własnym etacie we własnej Szkole. Ale… tych lekcji nie starczyło do etatu, bowiem historia była tylko w kl. I i II, dopiero później program sięgnął kl. III. Uzupełniałem więc etat przysposobieniem wojskowym w kl. III, prowadziłem bibliotekę szkolną i dwa koła zainteresowań: turystyczno-krajoznawcze i historyczne. Kontynuowałem też wychowawstwo klasy już teraz II A. Wymienił się samorząd. W kl. I wójtem była Maria Stachowicz, Leszek Karamon zastępcą, skarbnikiem Teresa Janusz i sekretarzem Jadwiga Zając. Teraz w kl. II wójtem została Maria Węgrzyn, zastępcą Zenobia Zając, skarbnikiem Joanna Leśniak, a Teresa Buczyńska sekretarzem.
A na czym polegało owe wychowawstwo klasy ? Jednym słowem, była to odpowiedzialność za wszystko, co z nauczaniem i wychowaniem związane i wymienić ten „katalog” nie sposób. Ale warto pewien wątek wspomnieć – lekcje wychowawcze w wymiarze 1 godz. (45 minut) tygodniowo.
Obok spraw bieżących i porządkowych, jak usprawiedliwienia nieobecności, składki na różne cele i wszelkiego rodzaju sprawy związane z poszanowaniem regulaminu szkolnego, to każda lekcja winna mieć jeszcze temat. Przegląd tych tematów jest ilustracją bardzo wielu fragmentów tzw. pracy wychowawczej. Powołam więc wykaz tych tematów za I półrocze roku szk. 1962/63 w kl. II A.
Lekcja 1 Omówienie regulaminu uczniowskiego i dyżurujących.
Wrzesień 1939
Co wiedzieć o XIII Plenum KC PZPR
Przegląd wydarzeń międzynarodowych
XX rocznica Ludowego Wojska Polskiego
Jak się uczyć i utrwalać wiadomości (2 jedn. lekc.)
Wierzenia religijne we współczesnym świecie
Rocznica Wielkiej Rewolucji Październikowej
Omówienie wyników nauczania w I okresie
Przegląd wydarzeń międzynarodowych
Co to znaczy „bohaterstwo”?
Stosunek młodego człowieka do rodziców, rodzeństwa, wychowawców i osób starszych (2 jedn. lekc.)
Co wiedzieć o PZPR
Co to jest „współpraca międzynarodowa”?
Pojęcie sztuki ludowej: strój, budownictwo, pieśni
II Sobór Watykański
Region jasielski i jego cechy charakterystyczne (2 jedn. lekc.)
Fryderyk Chopin i jego muzyka
Nasze obowiązki wobec środowiska
Pozostawię to bez komentarza, bowiem jest to odzwierciedlenie pewnego stanu – czasu przeszłego, dokonanego.
Bardzo istotnym dopełnieniem lekcji wychowawczych, a także programu nauczania z przedmiotów humanistycznych była wycieczka klasy, zwykle organizowana na początku, to w klasach starszych, albo na końcu roku szkolnego. Program takiej wycieczki był na swój sposób przygotowywany na lekcjach wychowawczych. W tym roku i ta klasa II A w czerwcu 1963 r. była na dwóch wycieczkach: Kraków – Ojców – Wieliczka oraz jednodniowa na Podzamcze. Zazwyczaj sam prowadziłem wycieczki, mając uprawnienia przewodnickie (odznaka złota nizinna z nr. 3 w Kraju i beskidzka z nr. 394), mogłem biegle nawiązywać do treści lekcyjnych, opowiadając o oglądanych zabytkach, krajobrazach, etc. Tylko w muzeach korzystałem z miejscowego przewodnictwa. Z biegiem lat i autokary były zradiofonizowane, to już sam przejazd dawał okazje do zwrócenia uwagi na różne obiekty. Dodam w tym miejscu, bo to związane z okresem pracy w Technikum Ekonomicznym, że w 1966 r. wyszedł mój przewodnik „Jasło i okolice”, wydany przez „Sport i Turystykę” w Warszawie, a potem „500 zagadek o Rzeszowie i Ziemi Rzeszowskiej”, zilustrowanych świetnymi rysunkami przez Szymona Kobylińskiego, w „Wiedzy Powszechnej” w 1973 r., potem jeszcze dwie podobne książki, ale wtedy byłem już poza szkołą.
Wycieczki organizowałem co roku, tak że do matury uczniowie zwiedzili zarówno historyczną, jak i współczesną stolicę Polski oraz przynajmniej dwa wybrane regiony Kraju, w zależności od możliwości finansowych Szkoły.
Osobny zupełnie rozdział w życiu Szkoły stanowiły wakacyjne obozy wędrowne, które były swojego rodzaju podsumowaniem działalności Szkolnego Koła Turystyczno-Krajoznawczego. Fundusze przydzielał Wydział Oświaty: 20 uczestników, dwóch opiekunów-wychowawców. Formalną wychowawczynią była zawsze mgr Maria Bieniek, nasza matematyczka, faktycznie prowadziłem obozy z Żoną. Opracowywało się trasę obozu, która trzeba było dość dokładnie opisać i w ciągu 14 dni „ pokonać” w wędrówce, potwierdzając poszczególne etapy przebytej drogi w „dzienniku obozu”. Na pierwszym obozie szliśmy od Baranowa Sandomierskiego poprzez centrum Zagłębia Siarkowego – Sandomierz – Góry Świętokrzyskie aż do Wiślicy. Następny to Dolny Śląsk, od Bolkowa przez Siedlęcin – Kotlinę Jeleniogórską aż do Kłodzkiej i Otmuchowa, na zakończenie. Kolejny rozpoczął się w Bielsku-Białej przez Beskid Śląski, Żywiecki, Tatry i Pieniny z „metą” w Szczawnicy i ostatni w 1973 r. od Malborka przez Zatokę Gdańską i Hel po Kartuzy. Obozy były „szkołą życia”: noclegi pod namiotami, z własnym wyżywieniem przygotowywanym na biwaku, trudne nieraz trasy piesze sięgające 30 km dziennie, a trzeba było nieść namiot, maszty, materace, kocher, zapas żywności na 2-3 dni, a wszystko rozdzielone solidarnie między wszystkich uczestników obozu. Każdy dzień obozowego życia miał swoją historię – przeżytą, opowiadaną nieraz długo, czasem wyśpiewaną, ale zawsze radosną, bowiem przez cztery obozy mieliśmy tylko jeden przypadek nagłej choroby wymagającej pomocy lekarskiej. Bywały zdarzenia niezwykłe i przynajmniej jedno warto wspomnieć: obóz w Beskidzie Śląskim rozpoczynał się w sobotę dojazdem do Bielska-Białej. Namioty rozbiliśmy w ogrodzie u p. Adeli Buziakowej. Oczywiście natychmiast wyruszyła na rekonesans „silna grupa” obozowa. Po jej powrocie kilka pytań: Czy jutro rano jest czas wolny? O której jest śniadanie? Czy wolno wyjść z obozu? Tak, śniadanie o 9-tej, obóz zostaje bez warty, bo namioty są w ogrodzie.
Rano spieszne mycie, oporządzanie, mieliśmy wtedy nowe bluzy dresowe, granatowe, na rękawie tarcza szkolna, na lewej piersi herb Jasła. Po kolei dziewczęta wymykały się za ogrodzenie i uliczką do... kaplicy na Leszczynach. Msza św., kazanie okolicznościowe i nagle kapłan zmienia ton i powiada, że dziś dzień święty i nawet sportowcy potrafią go uczcić, bo jest tu wśród nas grupa z Jasła z Technikum Ekonomicznego, i dalej parę zdań „aktualnych” o wychowaniu młodzieży. Zaskoczenie było kompletne. Ludzie rozglądali się wokół siebie i przyjaźnie spoglądali na nasze dziewczęta dokładnie wystraszone i onieśmielone. Wróciliśmy do obozu. Część przygotowywała śniadanie, bowiem trzeba było pokroić przynajmniej 5 dużych bochenków chleba, posmarować, podzielić „dodatki”..., inne zwijały namioty, materace, ale obeszło się bez gotowania, bo p. Buziakowa wystawiła garnki z herbatą. Wszystko odbywa się w milczeniu, no bo nie wiadomo, co o kazaniu powie profesor... Już zaczęliśmy jeść i jak to bywało rozpoczynała się rozmowa „w powietrze”: „A mnie to nigdy ksiądz na czczo nie pochwalił!” „Mnie tez nie”, ktoś dodał, „A ciekawe, czy pana profesora bez śniadania ksiądz kiedy pozdrowił?” trzeba się było odezwać i przyznać, że też nie, wobec tego wszyscy jesteśmy już pobłogosławieni na czczo i na tym skończyła się obozowa lekcja laickiego wychowania.
Już na pierwszym przejściu przez Góry Świętokrzyskie powstała „silna grupa”; Ewa Majka, Irka Metych i starsza Dunajówna, potem dołączyła Zośka Dunaj, Jadwiśka Trybus i Zenka Zając – perła humoru na niejednym szlaku i w najbardziej trudnych sytuacjach. Ostatni obóz był koedukacyjny i szefem był Wicek Wojtasiewicz, a „silna grupa” już wydoroślała...
W lutym 1964 roku przeżywaliśmy pierwszą wizytację kuratoryjną, którą przeprowadzał sam naczelnik Działu Szkolnictwa Zawodowego mgr Zbigniew Mazur. Wnikliwie dostrzegł „wszystko”, ale bardzo taktownie na konferencji podsumował całość wspólnej pracy, w której obyło się bez wystawiania ocen, ale owocowało...rozwojem Szkoły. Dotyczyło to nowych oddziałów w Zasadniczej Szkole Handlowej i nowych specjalności w Technikum, jak „administracja terenowa” i „finanse i rachunkowość”. Zaraz potem powstały: Policealne Studium Ekonomiczne, Zaoczne Liceum Ekonomiczne, wreszcie Liceum Zawodowe o specjalności „pracownik administracji biurowej”. Lekcji historii nie przybyło w tych nowych jednostkach organizacyjnych i miałem od czasu do czasu jakieś cykle zajęć z „wychowania obywatelskiego” lub „wiedzy o Polsce”. W klasach Technikum miałem wszystkie lekcje historii i wspomnianego już przysposobienia wojskowego z programem P-1-1705/63 wprowadzonym przez Ministerstwo Oświaty. Ze względu na żeńską grupę uczniowską prowadziłem zajęcia z wyszkolenia sanitarnego, które uzupełniało dosłownie 4 lekcje o tradycjach Wojska Polskiego, 6-8 godzin musztry pojedynczego żołnierza i tyleż wyszkolenia strzeleckiego z użyciem kbks. W 1972 r. lekcje te przejęła mgr Krystyna Kretowicz i wtedy przedmiot nazywał się już „przysposobienie obronne”.
Począwszy od 1 września 1966 r. przez następne cztery lata mój status w Szkole uległ pewnej zmianie: otrzymywałem każdego roku zniżkę 10 godzin z etatu w celu prowadzenia Wydziału Pedagogicznego w oddziale powiatowym ZNP. Lekcje miałem więc w poniedziałki, środy i piątki oraz w soboty po południu i w niedziele do południa w cyklach nauczania zaocznego. Natomiast wtorek, czwartek i sobotę organizowałem Konferencje Rejonowe w 17 Ogniskach ZNP (w tym 4 w Jaśle), grupujących nauczycieli wszystkich typów szkół w poszczególnych rejonach powiatu. Do moich obowiązków należała organizacja toku konferencji przygotowywanych przez Zarządy Ognisk i przewodniczących tych konferencji w Ogniskach. A więc referaty : ogólnopolityczne, z zakresu nauk pedagogicznych, omówienia recenzyjne nowości wydawniczych z zakresu tych nauk, wreszcie praca społeczno-oświatowa nauczycieli w środowisku i na zakończenie informacje związkowe oraz władz oświatowych, że o wspólnym obiedzie też wspomnę.
Odbywałem więc po 54 konferencje w roku szkolnym, spotykałem prawie 1400 nauczycieli, poznawałem coraz to inne placówki szkolne w powiecie, łącznie z błotem jesienno-wiosennym do nich prowadzącym. Z reguły uczestniczyłem w dyskusjach, nieraz trzeba było zająć stanowisko wobec złożonych sytuacji życiowych nauczycieli bądź szkół. Często w konferencjach uczestniczyli inspektorzy oświaty nadzorujący pracę szkół podstawowych w danej części powiatu i wtedy liczba „spraw do załatwienia” była znacznie większa.
Były to lata znacznego ożywienia społecznego i swoistej pomyślności gospodarczej, ale i napięć politycznych, np. w okresie 1966-68. Echa „Listu biskupów polskich do niemieckich”, wydarzeń na Bliskim Wschodzie, nie tylko polskiego Marca ’68 i „praskiej wiosny”, a potem czechosłowackiego Sierpnia z czołgami wojsk układu warszawskiego, co zawadziły o niejedną stodołę na wiejskich drogach Jasielskiego. Echa tych wydarzeń trafiały do szkół. Bywało, że to i owo się komentowało – no bo jak inaczej? i tym razem innego rodzaju echo powracało z Kamienicy Dolnej, Błażkowej czy innej Świerchowej do Komitetu Powiatowego, a stąd do...dyrektora Mrozka, no bo był także prezesem Oddz. Powiatowego ZNP – organizatora konferencji rejonowych. Moja podwójna podległość powodowała niejednokrotnie wymianę zdań, o czym po latach uczciwie trzeba przyznać, bez jakichkolwiek następstw. Życie „ucierało” ekstremizmy poglądów, nie naszych w Szkole, ale tych różnych, innych, w środowisku partyjnym i władz administracyjnych. Stąd skargi przeplatały się z wyrazami uznania, bowiem Szkoła w powiecie jasielskim tego czasu była ważkim ośrodkiem życia społecznego. Był to czas kiedy dobiegała kresu praca zawodowa wielu wspaniałych Ludzi, najczęściej nauczycielskich małżeństw, które w poszczególnych środowiskach pracowały od początku swojej służby nauczycielskiej przed 30-40 laty... Zapamiętałem kilku takich ówczesnych kierowników szkół i ich żony, jak Jurkowie w Jodłowej nr 1, Kusiowie w Żurowej, Mazurkiewiczowie w Święcanach, Szlęzakowie w Ołpinach, Maciejczykowie w Krempnej, Jurysowie w Czermnej nr 1, Rączkowie w Bukowej i wielu innych, których przecie nie sposób wymienić. Ich osobisty autorytet był niezbywalnym kapitałem społecznej pomyślności poszczególnych środowisk. Tak było.
Poznawałem więc szkoły i środowiska moich uczennic i powstawała z tego szczególnego rodzaju więź społeczna nacechowana zrozumieniem; z autopsji bowiem poznałem warunki nauki w danej szkole podstawowej i z drugiej strony z takim trudnym do określenia odniesieniem do mnie, bowiem wiedziałem więcej o środowisku uczniów niż wszyscy inni uczący.
Funkcje związkowe Dyrektora i moje (nagromadziłem ich kilka, aż po członkostwo w Głównej Komisji Historycznej ZNP) owocowały z jednej strony pozycją naszej Szkoły w środowisku, ale bardziej inicjatywami, jakie były następstwem ówczesnej roli i polityki Związku w systemie oświatowym. Wyrazem tego, począwszy od Zarządu Głównego, była budowa „domu związkowego” w Warszawie przy Wybrzeżu Kościuszkowskim, sanatoriów w Szczawnicy i Nałęczowie, podobnego „domu związkowego” w Rzeszowie i u nas w Jaśle, przy wspomnianej w innym miejscu ul. Dzierżyńskiego (Floriańskiej). Ale nie tylko. Także domów mieszkalnych, nawet dla kilku rodzin przy szkołach, w Czermnej, Kołaczycach, Trzcinicy, Kątach i innych. Przez dwa lata ogół nauczycielski w pow. jasielskim przeznaczył na ten cel fundusz nagród, by zyskać finansową podstawę do otrzymania dotacji na tzw. czyny społeczne. A obok tego składki „do czapki” na Dom Władysława Orkana, na Chatę Żeromskiego w Nałęczowie, na pogorzelców w Cieklinie, gdy pół wsi poszło z dymem, na Nałęczów i Szczawnicę, a wszystko „na listę” sporządzaną przy okazji konferencji. Zwoziłem te grosze do sekretarza Stanisława Kądzieli i rozsyłaliśmy gdzie trzeba. Dodać trzeba, że te gospodarskie działania związkowe wielu nauczycieli pod kierunkiem prezesa-dyrektora J. Mrozka w tych latach, służą nadal ogółowi nauczycielskiemu, choć to już drugi wiek...
Ten wcześniejszy, w swojej połowie, dla mnie „znaczył się” zaangażowaniem w bardzo wielu sprawach związanych z przygotowaniem w Jaśle obchodów 1000-lecia Państwa Polskiego.
W rocznicę Września w 1959 r. w Powiatowym Domu Kultury, przedwojennym domu Związku Mieszczańskiego „Zgoda” przy ul. 3-go Maja, miałem cykl wykładów i to podsunęło ówczesnemu kierownikowi mgr. T. Rojkowskiemu myśl, by przez radiowęzeł powiatowy (wtedy jeszcze było zradiofonizowanych kilkanaście wsi podjasielskich i głośniki w paru tysiącach domów), poprowadzić „pogadanki historyczne”. Jeden raz w tygodniu „na żywo” mówiłem o historii lokalnej, ale i sprawach ogólniejszych. Było tych pogadanek ponad 50.
Wtedy też powstała inicjatywa opracowania nowej monografii historycznej Jasła i regionu. Przy Powiatowym Komitecie Frontu Jedności Narodu powstała już stosowna Komisja Obchodów 1000-lecia Państwa polskiego „akredytowana” przy Wydziale Kultury PRN. Mnie powierzono „sekcję wydawniczą”. Pojechałem do Krakowa do prof. Józefa Garbacika – jaślanina, znanego mi z czasów studiów, ówczesnego Dziekana Wydziału Humanistycznego UMCS, który nie tylko „sprawę” podjął, ale z sercem lokalnego patrioty zorganizował zespół ponad 20 autorów z uniwersyteckiego środowiska Krakowa i w 1964 r. ukazały się „Studia z dziejów Jasła i powiatu jasielskiego”, liczące prawie 700 stronic. Napisałem tam artykuł „na zamówienie” Profesora o dziejach władzy ludowej, tekst, w którym polityczny chochlik drukarski zamienił kilka cyfr w datach, by powstały błędy rzeczowe, o dziwo dotyczące nie akceptowanych przez władze ludową ugrupowań politycznych. Było to moje pierwsze poważne doświadczenie z cenzurą polityczną, a o kolejnych zamilczę, bo musiałbym napisać książkę...
Równolegle, choć trochę wcześniej, bo od 1957 r. prowadziłem Zarząd Powiatowy Towarzystwa Wiedzy Powszechnej. Październikowa odnowa owocowała przywróceniem tradycji Uniwersytetu Ludowego, niegdyś w polskiej tradycji stworzonego przez Ignacego Solarza z Ołpin, wychowanka jasielskiego Gimnazjum. Uczestniczyłem w organizacji kilku, w niektórych latach kilkunastu takich placówek od Jodłowej i Gorzejowej na północy powiatu, po Ołpiny, Żurową i Szerzyny na jego zachodzie, Cieklin i Kąty na południu, Warzyce i Szebnie na wschodzie. Nie wiem, ile w sumie tych placówek było przez 17 lat, gdy sprawowałem tę funkcję. W bardzo wielu prowadziłem zajęcia w sezonie jesienno-zimowym, od listopada do kwietnia. Mówiłem o wkładzie Polaków do nauki i kultury, o polskich nazwach geograficznych w świecie i ich pochodzeniu, o historii Polski, o dziejach poszczególnych wsi. Pamiętam, że w tym pierwszym cyklu wspominałem sylwetki 283 Wielkich Polaków. Związany jest z tym trochę „głośny” epizod – wygrałem 82 radiową „Zgaduj Zgadulę” na temat „Polacy w kraju i za granicą”, dodajmy w zakresie 10 dziedzin i „złupiłem” Bank PKO na 20 nagród rzeczowych. Dostać na Święta Bożego Narodzenia 1962 r. telewizor o ekranie 23 cali i zarejestrować w pierwszej 50-tce aparatów w powiecie jasielskim to było „to”!
Zarząd Główny TWP wyróżnił mnie odznakami, srebrną (1964) i złotą (1972), a pośrodku tych dat w 1967 r. otrzymałem nagrodę Wojewódzkiej Rady Narodowej w Rzeszowie „za upowszechnienie wiedzy w regionie”. Warto wspomnieć, że WRN przyznawała 10 nagród równorzędnych, po jednej w dziedzinie nauki (wtedy otrzymał ją prof. UJ Rudolf Jamka), literatury, dziennikarstwa, sztuki, muzyki itd. Potem jeszcze w 1969 r. otrzymałem odznakę „Zasłużony dla województwa rzeszowskiego”.
Są to całkowicie osobiste dokonania dopełnione nazwą odznak „zasłużony”, ale dotyczyło to imiennie nauczyciela Technikum Ekonomicznego w Jaśle i na swój sposób znaczyło o Szkole. Ale nie tylko to. Jako historyk z wykształcenia zyskiwałem sobie z latami określone miejsce w cechu zawodowym i wszystko zaczęło się od VIII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich w Krakowie we wrześniu 1958 r. Czynny udział w tym Zjeździe, „zapisany” tekstem autorskim w „Pamiętniku” Zjazdu, pozostaje na początku mojej drogi, także w Polskim Towarzystwie Historycznym, do dzisiaj. Tyle co przeszedłem na etat do Technikum Ekonomicznego, w dniach 12-16 września 1963 r. wypadał IX Powszechny Zjazd Historyków Polskich połączony z Walnym Zgromadzeniem PTH, na które byłem mandatariuszem z Oddziału w Rzeszowie. Zwykle, a jest to tradycja sięgająca końca XIX wieku, kiedy powstało PTH w Zjazdach uczestniczyli nauczyciele historii, ale w 1963 roku? Władza uważała, a było to doświadczenie Zjazdu w 1948 roku rozpędzonego przez Urząd Bezpieczeństwa oraz wspomnianego co dopiero Zjazdu w Krakowie, na którym zlikwidowano w sposób publiczny marksistowską metodologię w badaniach na fali jeszcze odnowy październikowej ’56 roku, władza uważała, że nie należy nauczycieli na Zjazd urlopować. I to się udało, ale Walne Zgromadzenie nie mogło się zebrać z braku quorum tworzonego przez grupę nauczycieli-mandatariuszy, tak jak ja. Decyzja z Ministerstwa: urlopować na dzień 16 września i przysłać nauczycieli do Warszawy. Telefon do Działu Kadr w Kuratorium, stąd do Dyrekcji w Jaśle i Pan Dyrektor powiadamia mnie na przerwie o konieczności pilnej jazdy do Warszawy... Odmówiłem. Krótko oświadczyłem, że drzwi po Zjeździe to ja zamykał nie będę, jak nie byłem godny uczestniczyć w obradach. Kolejny telefon z Kuratorium wprawił w zdziwienie urzędników – nauczyciel odmawia wykonania polecenia ministerialnego. Do dzisiaj mam zachowany mandat i delegację służbową PTH na IX Zjazd Historyków Polskich, a obok tego medal „Xawery Liske” nadany na 100–lecie PTH i godność członka Sądu Honorowego (to tylko 9 osób z cechu historyków). Z wyboru Walnego Zgromadzenia na II już kadencję.
Ten może zbyt długo opisany incydent był dopiero początkiem w moich relacjach między „światem zewnętrznym”, inaczej Komitetem Powiatowym PZPR i innymi władzami, a dyrektorem J. Mrozkiem, bezpośrednio przełożonym, ale z racji stanowiska, związanym z owym „światem zewnętrznym”. Lojalnie muszę przyznać, że nieraz przysporzyłem mojemu dyrektorowi cierpkich słów i kłopotów, uwag ze strony towarzyszy, a nawet dość groźnych oczywiście dla mnie tzw. konsekwencji. Wiele razy przychodził dyrektor do pokoju nauczycielskiego z zapytaniem: „Co tam panie Mietku było, że towarzysz, i tu padało nazwisko, mówił na zebraniu aktywu „my nie wiemy, kto to jest tow. Wieliczko”. Albo komunikował: „Niech się pan zaraz zgłosi do sekretarza...”. Na „zaraz” to zawsze mówiłem, dobrze, ale po lekcjach. A przykłady, wspomnę tylko takie do sprawdzenia...
Wystarczy wziąć druk zaproszenia na obchody 600–lecia miasta z 1965 roku, który przygotowywałem, by stwierdzić, że Komitet Honorowy ułożony jest według alfabetu, a nie funkcji politycznych. Ponieważ druku nie można było już zmienić, bo się zbyt późno zorientowano, więc „wojewódzkie gromy” spadły najpierw na odpowiedzialnych za pracę polityczną na powiecie – tak to się wtedy nazywało, a potem na autora zaproszenia, oczywiście zahaczając o jego dyrektora, który był bliżej władzy...
Albo po ukazaniu się „Przewodnika”, gdzie opisywałem „wszystkie kapliczki”, to rok 1966 ! i „jak ja się teraz pokażę w Warszawie”, stwierdził sekretarz, gdy stałem na dywaniku...
A końcówka filmu „Jasło”? Przecież byłem „konsultantem naukowo – rzeczowym”. Przypomnę ostatnie sekwencje obrazu: kamera w dzień targowy ukazuje rojną perspektywę ul. Kościuszki od rynku, odwraca się w drugą ulicę i inną perspektywę, którą zamyka bryła kościoła OO. Franciszkanów. Zbliżenie na pięknie ułożone cegły w murze – to w zamyśle reżysera Jerzego Popiel – Popiołka, operatora Wiktora Prejsa, no i moim, symbolizuje odbudowę miasta. Kamera „idzie” po tym murze do góry i kończy wędrówkę rozświetlonym Krzyżem... I ostatnie ujęcie, jakby od tego Krzyża, ale z Górki Klasztornej na panoramę miasta, gdzie dach i wieża kościoła są aż nadto widoczne... Wszystko z podkładem muzycznym „Capela Cracoviensis” Gałońskiego.
Po uroczystym pokazie filmu w kinie „Syrena” w połowie stycznia 1966 r. delegacja władz rzeszowskich, trzasnąwszy drzwiami, natychmiast wyjechała... Na drugi dzień linią WCz (to bezpośredni telefon „wysokiej częstotliwości” łączący ogniwa władzy KC do powiatu) łomot... kto do tego dopuścił? Oczywiście reżyser i operator w Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi są poza zasięgiem, ale „konsultant rzeczowo – naukowy” jest na naszym terenie... Jeżeli ten fakt „nałożyć” na stan ówczesnych stosunków Państwo – Kościół, można sobie wyobrazić, jaki hak znalazł się przy moim nazwisku.
Nie pierwszy i nie ostatni, ale o jeszcze jednym wspomnę: polityczną konsekwencją „Listu biskupów polskich do niemieckich” było wznowienie badań nad zbrodniami hitlerowskimi przez reaktywowanie, istniejących zaraz po wojnie, Okręgowych Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich i do takiej komisji w Rzeszowie, ale z Delegaturą w Jaśle, zostałem na początku 1967 r. powołany. Przewodniczył Delegaturze Cz. Leosz, co dopiero przeniesiony z Gorlic, i nabrawszy politycznej akceptacji, rozpoczął aktywną działalność śledczo – dochodzeniową. Uczestniczyłem w tym z zupełnie innej pozycji – od paru lat każdą wolną chwilę spędzałem w archiwach warszawskich, w tym w Archiwum Głównej Komisji i miałem już rzetelne rozeznanie w wielu sprawach. Organizujemy więc sesję naukową pt. „Jasło oskarża faszyzm”. Przygotowałem z inż. Marianem Skrzypkiem dokumentację wystawy fotograficznej w górnej sali ówczesnego Domu Kolejarza oraz podstawowy referat o polityce eksterminacyjnej okupanta w regionie jasielskim. Prace trwały w wakacje 1968 r. w atmosferze politycznej pomarcowej ...sesję planujemy w II połowie września. I wszystko jest w porządku do czasu, kiedy z Rzeszowa nie przyszły z drukarni zaproszenia. Okazało się, że sesja jest pod protektoratem Mieczysława Moczara. Pozwoliłem sobie na stanowczy i dość gwałtowny protest: jeżeli odpowiadam za sesję, to wypada, bym wiedział, kto jest jej protektorem. A poza tym jest to sesja naukowa, nie polityczna...
Teraz dodam, że w 1968 roku polityczny był Marzec z całą awanturą antysemicką, którą promował właśnie M. Moczar, a zaraz potem Sierpień z interwencją w Czechosłowacji.
Sesja się odbyła w wielkiej oprawie: minister sprawiedliwości i przewodniczący Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich prof. Walczak, wiceminister obrony narodowej gen. G. Korczyński i osobisty przedstawiciel protektora, I sekr. KW i członek Biura Politycznego W. Kruczek...Referat wygłosiłem, ale nie zgodziłem się na jego publikację w tomie sprawozdawczym „pod protektoratem”. Ukazał się więc tom „Jasło oskarża” bez mojego nazwiska i jakiegokolwiek śladu udziału w działalności Delegatury OKBZH.
A co w tej książce było, to omówiłem w krytycznej recenzji opublikowanej zaraz w „Wojskowym Przeglądzie Historycznym” 1974/2, s. 569 – 578. I dopiero się zaczęło..., ale były to już ostatnie miesiące mojej pracy w Szkole.
Te ostatnie miesiące były na swój sposób szczególne: złożyłem do druku w Wydawnictwie MON monografię „Jasielskie w latach drugiej wojny światowej” i przygotowywałem się do egzaminów doktorskich. Miałem w tym zakresie odczuwalną pomoc i życzliwość Grona Profesorskiego, bowiem tworzyliśmy, wydaje mi się, zespół ludzi złączonych etosem pracy z wysokim poczuciem nauczycielskiego obowiązku, ludzi przyjaznych wobec siebie i sobie wzajemnie życzliwych. Reprezentowaliśmy przeróżne specjalności zawodowe, różniliśmy się wiekiem i doświadczeniem, stażem pracy i statusem rodzinnym, a mimo wszystko łączyły nas więzy wzajemnego zaufania, pogody ducha, a i na poczucie humoru na przerwach czasu starczyło...
Dzięki tej atmosferze pracy możliwe były dla mnie korzystne zmiany w podziale godzin, ułatwiające wyjazdy do archiwum, wreszcie urlop przez dwa miesiące w końcu 1973 r. Dwa miesiące zastępstw w szkole to trudny okres, ja zaś w tym czasie miałem przygotować się do egzaminu z filozofii, do którego wykaz literatury obejmował trochę ponad 6 tys. stron, i historii po roku 1918, a tu już literatura jak... studnia. Pokonałem to i Rada Wydziału Humanistycznego dopuściła mnie, po dobrych recenzjach rozprawy, do publicznej obrony, którą przeprowadziłem 20 lutego 1974 r. Na ten termin „urwałem” sobie cztery dni z przyznanego urlopu i 22 lutego wróciłem do klasy... Zostałem drugim w woj. rzeszowskim nauczycielem z doktoratem. Kilka miesięcy później, we wrześniu, wyszła z druku wspomniana monografia, oparta w znacznej części na rozprawie doktorskiej.
Książka ta powstała w Szkole. Tak w Szkole, która nazywała się wtedy Liceum Ekonomiczne. Książka ta pozostaje w polskiej historiografii modelem metodologicznym, bo była pierwszą próbą zbadania problematyki tak złożonego zjawiska jak II wojna w warunkach powiatu. Jej miejsce określone zostało notą Instytutu Bibliograficznego Biblioteki Narodowej w symbolach kodu międzynarodowego: 355.425/438.31/ „1939 – 1944”/021/. Dziś tego typu prac jest kilka, ale tylko jedna dotycząca Tarnowskiego oparta została na mojej konstrukcji metodologicznej, bowiem jest ona trudna do powtórzenia. W latach 1974 – 1978 ukazało się 8 recenzji w piśmiennictwie, co w inny jeszcze sposób określa jej miejsce.
Z tą książką wiąże się jeszcze jeden wątek w dziejach Szkoły, bowiem uznanym bohaterem polskiej wojny ’39 roku i pierwszym partyzantem II wojny jest mjr Henryk Dobrzański „Hubal”, urodzony przecież w Jaśle. Kiedy w naszej Szkole zaczęło się rozwijać harcerstwo z prawdziwego znaczenia za sprawą prof. Henryka Kopyty, to nie umiem powiedzieć za czyją przyczyną, ale obrano „Hubala” za patrona Szczepu ZHP. Małgośka Palacz, jak pamiętam, była jedną z pierwszych tego patrona harcerek. Dołączyłem do tej inicjatywy, bo w moich poszukiwaniach ustaliłem, że po rozbiciu Oddziału Wojska Polskiego dowodzonego przez mjra „Hubala” pod Anielinem 30 kwietnia 1940 r. część jego żołnierzy skierowała się do... Jasła.
Nie wiedzieli, że Major wtedy poległ, ale znali plany przeniesienia partyzantki w nieco większe góry niźli Świętokrzyskie. Nawiązałem korespondencję z adiutantem „Hubala” por. Henrykiem Ossowskim zamieszkałym w Borowiczkach pod Płockiem, przy którym, po znakomitej opowieści Melchiora Wańkowicza, skupiali się Hubalczycy. Całą grupą przyjechali do nas zgromadzeni wokół „Dołęgi” por. Ossowskiego. Także do naszej Szkoły przyjechały delegacje drużyn ZHP z całego Kraju, które nosiły imię „Hubala”. Razem odbyliśmy patriotyczną pielgrzymkę do lasu warzyckiego gdzie w mogile nr 6 leżą Stanisław Rychter i Józef Pękala rozstrzelani 6 lipca 1940 r.
Gromada harcerzy ze swoimi znakami, rotmistrz Mieczkowski, por. Ossowski oraz grupa żołnierzy z Janem Sekulakiem – spotkaliśmy się z wielką narodową Historią. Potem wielokrotnie kolejne zastępy harcerskie z naszej Szkoły nad tą mogiłą składały „przyrzeczenie”, tworząc nowe wątki w tradycji Szkoły. W sali przedmiotowej – klasopracowni umieściłem malowany portret „Hubala”, by Major był wzorem osobowym. Po publikacji „O utrwalenie pamięci Hubala” w Jaśle udało się uzyskać zgodę na nazwę ulicy „Hubalczyków”. Niestety, nie dla samego „Hubala”, choć dowiedziałem się, że dla pojedynczego człowieka dawać nazwę ulicy? Argumentowałem, że Świerczewski ma ulicę. Usłyszałem wtedy, zrozumcie profesorze, że to generał, a wy chcecie ulicę dla majora...Zrozumiałem. Pamiętam.
W najmniej spodziewanym momencie z początkiem roku szkolnego 1974/75, w końcu września zostałem wezwany do JM Rektora Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej, by podjąć pracę. Przyszło mi zostawić kl. IV A o profilu „finanse i rachunkowość”. Na swój sposób, jakby na pożegnanie, to w połowie września odbyliśmy wycieczkę w Góry Świętokrzyskie i teraz myślę, że o Muzeum Przypkowskich w Jędrzejowie pamięta nie tylko wójcina Krystyna Wójtowicz, jej zastępca Wicek Wojtasiewicz, ale i członkowie samorządu klasowego: Teresa Stój, Danuta Szafarz i Zofia Gunia, a może pozostałe 33 osoby w klasie? Opiekę nad nią przejął mgr Józef Zegarowski i doprowadził do matury.
Cóż na zakończenie dodać: od 1 listopada 1974 r. do chwili obecnej, mam to samo biurko, ten sam pokój w Instytucie, te same obowiązki, a w nauczaniu historii tylko zamieniłem stanowisko profesorskie ze szkolnego na uniwersyteckie.
Mieczysław Wieliczko1
1Prof. nadzw. dr hab. nauk humanistycznych w zakresie historii najnowszej - Wydział Humanistyczny Uniwersytetu Marii Curie - Skłodowskiej w Lublinie.
W celu obejrzenia zdjęcia w pełnym rozmiarze kliknij w miniaturę zdjęcia.
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
























